Był zimowy, lutowy wieczór 1912 roku. Wracająca z pracy Katarzyna Hanuszówna – pokojówka bielskiego „Grand Hotelu” odebrała tajemniczy list, w którym zarzucano jej niemoralne prowadzenie z wieloma mężczyznami. Anonimowy autor listu w zamian za zachowanie milczenia zażądał od kobiety 3000 Koron. Kiedy ta zwlekała z przekazaniem pieniędzy, oczerniające dziewczynę listy otrzymali jej pracodawca, właściciel hotelu – Józef Bauer oraz policja. Policjanci po zbadaniu zarzutów zawartych w liście nie dopatrzyli się podstaw do interwencji, nie udało się też ustalić autora listów.
Kilka miesięcy później Hanuszówna otrzymała kolejny list, którego treść przeraziła kobietę. Zawierał on ponowne żądanie przekazania 3000 K na podany w liście wiedeński adres. Jednocześnie ostrzegano Hanuszówną, że cały czas jest obserwowana i w przypadku próby kontaktu z organami ścigania lub nie przekazania pieniędzy we wskazanym terminie spotka ją śmierć. Wyrok miała wykonać „Czarna ręka”. Do listu dołączony był rysunek wykonany atramentem przedstawiający dłoń, której palce zakończone były trupimi czaszkami. Zdarzenie to tak silnie wpłynęło na pokojówkę, że podupadła na zdrowiu psychicznym. Zawiadomiona policja wszczęła dochodzenie, które zakończyło się fiaskiem. Ponownie nie wykryło autora listu.
W tym samym czasie wielu znanych i mniej znanych bielszczan otrzymało podobne listy podpisane przez „Czarną rękę”. W listach kierowano do ich adresatów żądania zapłaty określonych kwot pieniędzy w zamian za nieujawnianie opinii publicznej ich skrzętnie skrywanych tajemnic, dotyczących nielegalnych interesów, złego prowadzenia, romansów itp. Kiedy informacje o prześladowaniu pokojówki „Grand Hotelu” wyciekły do prasy, wśród szantażowanych bielszczan wybuchła panika. Na wszystkich, którzy mieli coś do ukrycia padł blady strach.
6 sierpnia 1912 roku Katarzyna Hanuszówna dostała kolejny list od „Czarnej ręki”, tym razem wysłany z Montreux we Francji. List wzywał ją do wysłania 3 000 K pod wskazany adres w Paryżu. Również policjanci prowadzący śledztwo w sprawie szantaży otrzymali z Mediolanu list, w którym „Czarna ręka” groziła im śmiercią. List kończył się zapewnieniem, że „Czarna ręka” znowu działa. Listy z żądaniami okupu przychodziły do szantażowanych z różnych zakątków Europy, co utwierdziło organy ścigania, że mają do czynienia z międzynarodową grupą przestępczą, która posiada swoich członków w Bielsku.
Rozwiązanie sprawy nastąpiło niespodziewanie i zupełnie przypadkowo. Pewnego dnia jeden z portierów hotelu Kaiserhof, obecnie President – Józef Reisländer, złożył dyrektorowi wypowiedzenie z pracy, polecając na swoje miejsce niejakiego Wagnera z Cieszyna. Los zrządził, że dokument leżący na biurku dyrektora hotelu przypadkowo zobaczył odwiedzający go policjant, który prowadził sprawę „Czarnej ręki”. Funkcjonariusz, któremu pismo wydało się znajome, zarekwirował list i oddał do analizy grafologicznej. Porównanie charakteru pisma z zarekwirowanej korespondencji z anonimami wykazało, że pisała je ta sama osoba. Te informacje okazały się przełomowe w śledztwie dotyczącym zastraszanych bielszczan. Śledczy bardzo szybko ustalili, że za szantażami mieszkańców stała grupa bielskich, hotelowych portierów. Przesłuchiwany Reisländer wydał wspólników oraz wyjawił szczegóły procederu. Mechanizm działania grupy był banalnie prosty. Zatrzymani, którzy pracowali, jako portierzy hotelowi uważnie słuchali wszystkich plotek dotyczących mieszkańców i po ich sprawdzeniu, wysyłali listy do swoich ofiar. Jednocześnie do swojego procederu wykorzystywali niczego nieświadomych gości hotelowych, których prosili o grzecznościowe wysłanie listu z różnych miejsc, do których się udawali. Dlatego listy z pogróżkami przychodziły do szantażowanych z różnych zakątków Europy, tworząc obraz międzynarodowej szajki, która okazała się grupką lokalnych portierów hotelowych.